Rejs po rajskich zakątkach globu zmienił się w horror godny scenariusza filmowego. Sprawa przerosła obsługę ogromnego statku.
W poniedziałek 5,5 tysiąca osób zaokrętowało się na rejs Royal Caribbean, który miał wypłynąć z Florydy na Labadee i Jamajkę. 5 dniowy rejs miał być prawdziwym spełnieniem marzeń setek ludzi. Niestety, skończył się bardzo źle.
Po kilku dniach pasażerowie zaczęli skarżyć się na dolegliwości żołądkowe. Liczba chorych rosła wręcz lawinowo. Armator zapewniał, że choruje 220 osób, ale pasażerowie kwestionowali tą liczbę.
Na statku najprawdopodobniej zaatakował norowirus, odpowiedzialny za zatrucia pokarmowe często potocznie nazywane grypą żołądkową. Choć na statku znajdowała się obsługa lekarska i eksperci ds. higieny, nie udało im się zapanować nad epidemią. Wkrótce liczba chorych przekroczyła 300.
Pasażerowie malowali prawdziwie przerażający obraz tego, co ich spotkało. Lekarze na statku leczyli ich tylko lekami bez recepty, na pokładzie zaczęło brakować wody, żywności i innych podstawowych produktów. Ponieważ wiele osób w tym samym czasu cierpiało na problemy żołądkowe istniały coraz większe problemy z higieną na pokładach wycieczkowca. Na pomoc lekarską trzeba było oczekiwać nawet cztery godziny!
Tego rejsu nikt nie będzie wspominał dobrze – ani załoga, ani chorzy pasażerowie. Armator zapewnił, że cały statek przejdzie dodatkowe procedury oczyszczania i dezynfekcji przed kolejnym rejsem. Mimo to obawiamy się, że widmo feralnego rejsu będzie jeszcze długo unosiło się nad jednostką, nawet jeśli uda się pozbyć nieprzyjemnego zapachu…
wprost.pl