Przerażający wypadek miał miejsce w Rybniku w ubiegły czwartek. Mężczyzna kierujący hondą civic przyjechał ze swoim 3-letnim synkiem pod jeden ze sklepów. Gdy wyszedł z auta, to nagle zapłonęło. Lekarze walczą teraz o życie chłopca.
Ogień bardzo szybko rozprzestrzeniał się po samochodzie. Ojciec nie zważając na nic rzucił się na pomoc swojemu dziecku. Niestety, nie mógł liczyć na niczyją pomoc. Choć jak podkreślają policjanci i ratownicy, na miejscu było wielu gapiów.
Ojcu wreszcie udało wyswobodzić się malca, niestety, ogień zdążył poważnie go poparzyć. Przybyli na miejsce policjanci polewali wodą oparzenia chłopca, dopóki na miejsce nie przybyli ratownicy. Gdy strażacy przybyli gasić auto, na miejsce przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i zabrał chłopca do szpitala w Katowicach.
Obecnie dziecko znajduje się w śpiączce farmakologicznej. Lekarze muszą ustabilizować jego stan zdrowia i dopiero wtedy przystąpią do dalszych czynności. Chłopiec ma poparzone niemal 50% ciała, będzie wymagał przeszczepów skóry.
Jak to możliwe, że auto zapaliło się, mimo wyłączonego silnika? Jak się okazało, winny jest nieszczelny przewód paliwowy. Początkowo podejrzewano instalację LPG, ale to nie ona zawiniła.
Jednak najbardziej bulwersujące jest to, że żaden ze świadków nie zechciał pomóc ojcu dziecka w wydostaniu go z samochodu.
Część osób nagrywała tragedię telefonem, zamiast podać pomocną dłoń. Apelujemy do mieszkańców o udzielanie pomocy w takich przypadkach. Pomaganie to nasz społeczny obowiązek
– mówią przedstawiciele policji. I warto sobie wziąć te słowa do serca!