Można powiedzieć, że Chiny w pewnym sensie są pogodzone z myślą o możliwości wybuchu wojny na Półwyspie Koreańskim. Świadczą o tym nie tylko słowa niektórych oficjeli, ale także czyny. Pekin robi bowiem wszystko, aby zminimalizować ryzyko ewentualnego konfliktu na swoich przygranicznych terytoriach. Nad granicę ściągą dodatkowe siły i środki
Wzdłuż mającej ponad 1400 kilometrów granicy chińsko-północnokoreańskiej pojawia się coraz więcej kamer, posterunków, punktów kontrolnych i sił bezpieczeństwa. Co więcej, w przygranicznych miastach prowadzone są pomiary poziomu promieniowania.
Wszystko to ma związek z niesłabnącym napięciem pomiędzy Pjongjangiem, Waszyngtonem i Seulem. Chiny wolą dmuchać na zimne niż obudzić się – pisząc brzydko – z ręką w nocniku. Jakiś czas temu pojawiały się informacje o tym, że wzdłuż granicy powstają obozy dla ewentualnych północnokoreańskich uchodźców, którzy w wypadku wybuchu wojny na pewno masowo ruszą do ucieczki do Państwa Środka.
Wszystkie te działania władze starają się ukryć, ale nie sposób nie zauważyć rosnącego nagromadzenia sił bezpieczeństwa na granicy. Zwracają na nie uwagę zarówno mieszkańcy, jak i zachodni dziennikarze.
Władze odradzają jakiekolwiek kontakty z mieszkańcami Północy, a ewentualne przypadki „szpiegostwa” każą od razu zgłaszać odpowiednim organom.
Chiny nie lekceważą też najgorszego możliwego scenariusza – wybuchu wojny nuklearnej. W tym celu budują nowe stacje pomiarowe poziomu promieniowania i przeprowadzają kontrole kombinezonów ochronnych i innego sprzętu będącego na wyposażeniu pograniczników.
Wygląda na to, że najwyższe kręgi władzy wzięły sobie do serca słowa chińskich analityków o ogromnym zagrożeniu wojną. (ZOBACZ: Chiny już pewne – wojnie na Półwyspie Koreańskim nie można zapobiec!) Może to i dobrze – w wypadku najgorszego być może pozwoli to zminimalizować rozmiary katastrofy.
rp.pl