Za kilkadziesiąt centów wykonują najgorszą pracę świata. Ofiar wciąż przybywa

Wybrzeża Azji Południowo-Wschodniej to nie tylko rajskie plaże, egzotyczne widoki i piękna przyroda. To także miejsca, gdzie trafiają stare i zniszczone statki handlowe, które armatorzy chcą rozebrać jak najtańszym kosztem. A biedne kraje tego rejonu są idealnym odbiorcą śmiercionośnych wraków. Ich mieszkańcy nie mogą często liczyć na inną pracę, a muszą z czegoś żyć.  

Kraje tego rejonu Azji są nie tylko biedne, ale też nie posiadają rozwiniętego prawodawstwa i służb, które mogłyby w jakiś sposób wpływać na jakość świadczonych usług i bezpieczeństwo pracowników oraz samą ich pracę. Z tego powodu są idealnym miejscem dla zachodnich armatorów na odsprzedanie wysłużonych jednostek.

 

ZOBACZ TEŻ: Zrobiła dzieciom wesołe zdjęcie na spacerze. W domu zaważyła na nim coś przerażającego!

 

Amatorskie „stocznie”, zatrudniają setki niewykwalifikowanych robotników, którzy prymitywnymi narzędziami stopniowo rozbierają wielkie statki handlowe, tankowce, kontenerowce, drobnicowce, trawlery i inne. Robotnicy są nie tylko narażeni na wypadki, ale też na kontakt z całą masą niebezpiecznych substancji, takich jak ołów, azbest, żrące płyny itp., które stosuje się przy budowie statków.

 

Organizacja NGO Shipbreaking Platform opublikowała raport, z którego wynika, że tylko w tym roku śmierć w tego typu stoczniach rozbiórkowych poniosło co najmniej 19 osób, a 20 odniosło poważne obrażenia.

 

Do niedawna poza państwami takimi jak Bangladesz czy Indie, statki na złomowanie trafiały też do Chin. Jednak to państwo zamknęło swoje stocznie dla zagranicznych jednostek. Obecnie nawet 70% światowej floty trafia w końcu swego żywota na rozbiórkę do Azji!

 

Z drugiej strony jest to też intratny biznes dla tych państw, bo np. rozbiórka statków zaspokaja 50% zapotrzebowania Bangladeszu na stal! 

 

Przy rozbiórce okrętów pracują często dzieci i młodzież. Jednostki często po prostu kieruje się na mieliznę, bo im głębiej w ląd wbiją się statki, tym łatwiej będzie je potem rozebrać. Nie ma do tego specjalistycznych doków i dźwigów. Wszystko robi się siłą mięśni i bardzo podstawowych narzędzi. Próżno tu szukać kasków, googli, strojów ochronnych, a czasem nawet  zwykłych butów! 

 

Mimo to zachodni armatorzy twierdzą, że sytuacja polepsza się i sami dbają o przestrzeganie procedur i standardów bezpieczeństwa. Nie brakuje jednak głosów, które wprost nazywają tę branżę „brudnym biznesem”.

 

o2.pl/ foto: pixabay

 

 

 

Komentarze